Wewnętrzny krytyk to mój towarzysz życia mam wrażenie od zawsze. Jego głos słyszałam tak często, że teraz, kiedy odzywa się znacznie rzadziej, czuję jego brak. Tak bardzo się przyzwyczaiłam. Towarzyszył mi od najmłodszych lat. Karcił mnie za wiele rzeczy. Za to, że nie jestem wystarczająco zabawna, ładna, utalentowana, mądra, odważna. Za to że nie jestem wystarczająco jakaś. Zawsze mi czegoś brakowało. Albo inaczej, zawsze ktoś był lepszy ode mnie. W szkole. W kółku teatralnym. Podczas gier na podwórku i później, w pracy.
Najgorsze, że on po kawałeczku zabierał mi i tak słabą pewność siebie. W zamian dając kolejną porcję wątpliwości. I powtarzał mi do ucha jak mantrę kolejne pytania „czy się nadaję?” Czy na pewno się w tym sprawdzę? Czy inni będą ze mnie zadowoleni? Czy nie zawiodę? Siebie, ale przede wszystkim innych.
Kiedy teraz o tym myślę, kiedy wyobrażam sobie, że głos wewnętrznego krytyka wtedy milknie to widzę siebie w zupełnie innym miejscu niż byłam przez te wszystkie lata. I jeszcze chętniej klepię siebie po ramieniu za to, że w końcu udało mi się z tym nicponiem dogadać. Pomimo często burzliwych kłótni, prowadzonych w mojej głowie w końcu umiem powiedzieć, że jestem wystarczająca taka jaka jestem. Do tego aby mieć super pracę będącą w obrębie moich zainteresowań. Do tego, żeby mieć fajny związek z kimś nadającym na tych samych falach. Do tego, żeby marzyć odważnie i jeszcze odważniej te marzenia spełniać.
I mimo, że zapewne brakuje mi w niektórych kwestiach wiedzy, w innych umiejętności a w jeszcze innych zdolności oraz mimo że nie jestem idealna i pewnie nigdy nie będę bo jakie są właściwie wyznaczniki idealności i kto je ustala? To już mnie to nie powstrzyma przed tym, aby sięgać po to, czego pragnę.
Nie będę też żałować potknięć, mniejszych czy większych porażek. Bo pomimo zabierającego siłę wewnętrznego krytyka zrobię wszystko, by przekuć je w lekcje, wyciągnąć wnioski i od nowa budować w sobie tę siłę i poczucie sprawczości do kreowania codzienności, a nie pozostawiania jej przypadkowym osobom, którym przypisywałam całą decyzyjność do zarządzania moim życiem.
Wciąż nie pozbyłam się tego krytykującego głosu ukrytego gdzieś wewnątrz mnie. Nadal zdarza się, że dość wyraźnie przypomina mi o wadach lub brakach, ale już się go nie boję. Już mnie nie paraliżuje, nie wiąże rąk i nie zakleja ust. Zamiast tego, z coraz częstszym sukcesem, pokazuję mu jak bardzo się mylił. Jak w wielkim błędzie był znów we mnie wątpiąc. A czasem po prostu pokazuję mu środkowy palec, nieustannie robiąc swoje.
Ściskam,
Alicja